Wiktor Mostek

* 1929

  • "Ja pamiętam nawet, w czasie wojny, we wrześniu – jak dziś to widzę przed oczyma – robiliśmy siano koło torów kolejowych, a niemieckie samoloty na pewno wcześniej bombardowały Baranowicze i wracały nad tą koleją. One tak nisko, nisko leciały, że ja nawet widziałem twarz tego niemieckiego pilota. Ale one strzelały. Dobrze, że to tak wszystko wyszło, że nikt nie został z nas ranny. Pamiętam to z wojny. Jeszcze co pamiętam z wojny? Jak nad Słonimiem przeleciały niemieckie samoloty, a u nas, niedaleko od Słonimia, było lotnisko polskie i wyleciały stamtąd polskie samoloty. Ale polskie samoloty były takie... No... Ja nie wiem, jak to po polsku powiedzieć – dwuskrzydłowe. No więc one przeciw tym niemieckim byli niezgrabne i nie mogły z nimi konkurować w bitwie. Ale z tych karabinów maszynowych jak Polacy strzelali, to zestrzelili nie Niemca, a swój samolot. Pamiętam, że biegliśmy, zobaczyliśmy, a samolot nie upadł, ale wylądował i piloci zostali żywi, ale samolot już nie działał. Biegliśmy, żeby zobaczyć z bliska, bo przy Polsce, to samolot może kilka razy tylko w życiu widziałem. Bo gdy przyszli już sowieci, to każdego dnia latały nad głowami samoloty, to już było jakby codziennością."

  • "Gdy przyszli sowieci, to posłali nas z powrotem do szkoły. Znowu zacząłem chodzić do trzeciej klasy i w 1941 roku skończyłem cztery klasy szkoły powszechnej. Ja się uczyłem dobrze, ale nie szło mi z języka rosyjskiego i białoruskiego. I tylko dlatego, że się uczyłem dobrze, to mi wystawiali trójki, a tak w ogóle wszystko na dwójki pisałem. Nawet dyrektorka przychodziła do mamy i mówiła: - Przestańcie rozmawiać w domu po polsku. Po rosyjsku starajcie się mówić, bo dzieci nie umieją mówić nawet, nie to, że pisać i czytać."

  • "Niemcy przecież rozstrzelali mego ojca, siostrę, a mnie życie uratował Niemiec. W 1942 roku zachorowałem na tyfus plamisty. Żadnych leków nie było, absolutnie nic, to okupacja. I trzeba było jeszcze skryć, że jestem chory na tyfus, bo jeżeli Niemcy dowiedzą się, to od razu zabierają wszystkich do szpitala cywilnego, gdzie wszyscy umierają, a dom zabijają, okna, wszystko, żeby się tyfusem nikt z Niemców nie zaraził. Mama moja – u mnie już była temperatura czterdzieści dwa, traciłem przytomność i czerwone plamy miałem na ciele – na początku nie wiedziała, co to. Octem mnie pomazali, nie wiedzieli, co takiego, a potem dowiedzieli się, że to tyfus. Mama zwróciła się do siostry, do zakonnicy, że syn umiera – co robić? Ona poszła do Niemca, lekarza. I Niemiec, lekarz, nie wydał, a przyszedł do domu, usiadł nawet u mnie na łóżku, bo czysto było w domu. I dał mi, wtedy dopiero zaczynały się, tabletki – czerwony streptocyd. I tutaj na oczach spadła temperatura i, dziękując temu Niemcowi, zostałem żywy."

  • Full recordings
  • 1

    Pińsk, 13.06.2011

    (audio)
    duration: 03:41:49
    media recorded in project Oral History Archive - Budapest
Full recordings are available only for logged users.

Nawet dyrektorka przychodziła do mamy i mówiła: Przestańcie rozmawiać w domu po polsku Po rosyjsku starajcie się mówić, bo dzieci nie umieją mówić nawet, nie to, że pisać i czytać

Wiktor Mostek
Wiktor Mostek
photo: Pamět národa - Archiv

Urodził się 4 czerwca 1929 r. w Albertynie koło Słonimia. Jego ojciec pochodził spod Częstochowy, na Polesie trafił w poszukiwaniu pracy. W czasie wojny ojciec i najstarsza siostra Wiktora Mostka zostali rozstrzelani przez Niemców, jeden z braci zmarł na skutek odniesionych ran. Wiktor Mostek musiał wcześnie przejąć obowiązki głowy rodziny i pomagać matce i siostrze w gospodarstwie. Po wojnie Wiktor Mostek zdał maturę i ukończył studia na Akademii Melioracyjnej. Przez całe życie pracował jako inżynier meliorant. Obecnie jest na emeryturze, mieszka w Pińsku. Przez dwie kadencje był przewodniczącym Związku Polaków w Pińsku, założył Polską Macierz Szkolną w tym mieście.