Rafaela Wróblewska

* 1923

  • "Jakoś przeżyli, jakoś pan Bóg dał, 1934, 1935, do 1936. W 1936 roku taka pora była, Matka Boża Narodzenia była na 8, a nas wypędzili na 6. Dali na trzy dni i zbieraj się! Zabrali paszporty, zabrali dokumenty, Stanisław jeszcze nie miał paszportu, tylko metrykę. A my z siostrą Józefą na mamy paszporcie byliśmy, dzieci. Zabierajcie, już wszystkich wygrużają na wysyłkę do Kazachstanu. I wyrzucili nas. Nocą przyjechali, zabrali, co tam mama miała, po troszku. Nocą przywieźli nas do pociągu do Kamieńca, urządzili pociąg i rano pojechali. 18 dni jechaliśmy. Taki towarowy, nie taki, jak teraz, może taki, co gruz wozi. Półki, jedni tu, jedni tam, z małymi dziećmi. Drzwi pozamykali, stali z milicji dookoła, żeby nikt nie wyskoczył, żeby nikt nie uciekł. I tak 18 dni przeszło. Jedli chleb ze smalcem i wodą popijali, a potem już chleb zjedli, to suchary zostały, i już potem nie mogli jeść. Umierali strasznie, małe dzieci, starzy ludzie od razu umierali. Tak dużo poumierali, że mało zostało. Wypędzili z naszej wioski… To były Janczency, a nie Kołobojułka… Tam był kawałek małej łąki, od futora, od figury, taki mały kawałeczek między chatami. Wypędzili... To gromada ludzi była, z dziećmi, starszymi, wszystko razem. To duży pociąg był, nabity cały. I wyrzucili wszystkich na śnieg, tam było już biało, śnieg, zimno. Dzieci płaczą. Podjechali do na nas Kozaki, na takich powózkach, z jaszczykami, na wołach. Wsadzili nas na te powózki i zapędzili 100 kilometrów w głuchy step."

  • "Jak przyjechaliśmy, to śnieg był, zima. U nas czasem 8 na Matki Bożej chłod wypada. A my byliśmy 6 wysłani. Mieszkaliśmy w takich małych chałupach, ziemiankach, bez dachu, po prostu nasypana ziemia. Śnieg kręci, mróz. Tam i krowy, i kto co trzymał, i ludzie. Na ziemi spaliśmy. Ja wam powiem, że tam była duża bieda, ale dzięki Bogu, wszystko wytrzymali. Jak mama powiedziała: jak mamy być w więzieniu, to i tutaj też więzienie dla mnie. Tam nie było żadnej izby, jakiś szofer to zbudował, był tam rok, czy pół roku i my za to zapłaciliśmy 180 rubli. Nieduża izba, perehodczyk (?) i tam krowa stała. Słomę paliliśmy, a jak nie było słomy, bo nie było urodzaju. Nie było studni, duże jezioro było, siedem kilometrów i tam chodziliśmy wodę braliśmy. A zimą łamaliśmy lód i wodę piliśmy. Chodziliśmy na jezioro i komysz nosiliśmy i paliliśmy, i słomę. Bo to stepy, to co tam? A do lasu nie dawali podejść. Nikt nie miał prawa podejść, pięć kilometrów było, ale nikt nie podszedł. 20 osób było, a jeszcze nas przywieźli. Była Iwanicka, Baranowska, to dwie rodziny, Szkwarski trzy, cztery, Żubrycki, Lipski, Tarnowski, Piątkowski i my osiem. Polacy i miejscowi ludzie też, których też kiedyś wysłali, wygnali, tak jak zbójców do Kazachstanu wysyłali."

  • "Ja filtry czyściłam i zamoczyłam ręce, był duży mróz, zaszedł pod skórę i potem… Była wojna, nie było ratunki, nie było żeby pomazać. Tak żywe ręce. I siostra, nie żadna lekarka, pielęgniarka, tylko siostra musiała mi odcinać, robić operację, bo nie było nic. Ale ja nie padłam. Umierać, czy dzisiaj, czy jutro, wszystko jedno. Czy z rękami, czy bez rąk stać przed Bogiem z rachunkiem sumienia. Na początku trudno było, ale ja przywykłam. Najpierw z mamą, potem mama zmarła, ja sama zostałam."

  • Full recordings
  • 1

    Kołobojułka k. Kamieńca Podolskiego, Ukraina, 17.05.2008

    (audio)
    duration: 01:39:38
Full recordings are available only for logged users.

Żywe ręce I siostra, nie żadna lekarka, pielęgniarka, tylko siostra musiała mi odcinać, robić operację

Rafaela Wróblewska
Rafaela Wróblewska
photo: Archiv - Pamět národa

Ur. 6 listopada 1923 w polskiej wsi Janczyki (obecnie Kołybajiwka) koło Kamieńca Podolskiego. Jej ojciec był dość zamożnym gospodarzem, bracia ojca byli właścicielami fabryki wozów konnych w Kamieńcu. W 1930 roku ojciec zmarł, a w 1932 roku we wsi powstał kołchoz, do którego przymusowo włączono rodzinne gospodarstwo. Dwoje rodzeństwa Rafaeli Wróblewskiej zmarło w czasie Wielkiego Głodu. Rafaela Wróblewska po zamknięciu szkoły polskiej uczyła się w ukraińskiej szkole podstawowej. W 1936 roku jej rodzina razem z innymi polskimi rodzinami ze wsi Janczyki została wywieziona do Kazachstanu. Przez 12 lat Rafaela Wróblewska mieszkała w wiosce Woronicz (obwód akmoliński). W czasie II wojny światowej jeden z jej braci został powołany do Wojska Polskiego. Rafaela Wróblewska pracowała w miejscowym kołchozie - wykonywała prace polowe, a także czyściła filtry przy urządzeniach rolniczych. Podczas tej pracy straciła obie dłonie, które uległy odmrożeniu i zostały amputowane. W 1948 roku Rafaela Wróblewska wróciła na Ukrainę, do rodzinnej wsi, noszącej już nazwę Kołybajiwka. Jej dom zajęty był przez ukraińskich przesiedleńców, udało się go odkupić dopiero po kilku latach, po wielokrotnych interwencjach u lokalnych władz komunistycznych. Od śmierci matki w 1974 roku mimo swojej niepełnosprawności Rafaela Wróblewska samotnie prowadzi nieduże gospodarstwo rolne.