Elżbieta Wrzosek

* 1930

  • "To był rok czterdziesty piąty. I otworzono polską szkołę w Baranowiczach. A myśmy mieszkali w Stołowiczach, dziesięć kilometrów stąd. I ja chodziłam dziesięć kilometrów, codziennie do tej szkoły. I było 1 Maja i już... acha- i po polsku to już było wszystko. Byli jeszcze starzy polscy nauczyciele: to była pani Chmielewska, pani Zaręba, pan Dobrowolski... nie pamiętam nawet nazwisk. I był... ale była pani, z której się super śmieliśmy, taka nas uczyła- myśmy ją nazywali durna Katiusza- to nas uczyła rosyjskiego. I przysłali do nas dyrektora Gutto, który niby miał uczyć historii. A reszta to byli starzy polscy nauczyciele. I 1 Maja nam kazali iść, no tam chwalić bolszewików. Nikt z nas nie poszedł. A 3 Maja w szkole zrobiliśmy wielką manifestację, wszyscy przyszli z chorągiewkami, wszyscy i tak dalej i ta dalej. I dziesiątego maja szkołę zamknęli i nam zakazali wstępu do jakiejkolwiek szkoły. I to tyle. No a że ja byłam w Stołowiczach i potem przeze mnie wyjechaliśmy do innej wsi, z ciocią Zosią pojechaliśmy do Mołczadzi. I ja tam jakoś bokiem skokiem szkołę skończyłam."

  • "To była dla nas wielka szkoła, bo ja musiałam iść pracować do obozu. Mnie wezwali i jak nie mogli groźbą, to potem prośbą. Pani wie, że pani zrobi bardzo dobrą rzecz. Bo pani będzie pracować w szkole. „Do pani pewnie paru uczniów przyjdzie, a reszta przyjdzie na panią patrzeć”- bo niby byłam sympatyczna w młodości-„ na panią przyjdą patrzeć, to będą siedzieć w szkole parę godzin, i nie będą chodzić i robić jakieś przestępstwa w obozie”. Oni to nożami się zabijali, to piją jakieś... no straszne rzeczy tam się działy w tych obozach. No kazali mi, po prostu kazali mi tam pracować. No ja chodziłam trzy razy w tygodniu uczyć. Wiesz, jak do mnie do klasy przychodziło pięćdziesiąt osób. Jak ja się z nimi zaprzyjaźniłam, jacy to byli dobrzy więźniowie. Pomagałam im jak mogłam. Tam moja największa pomoc było przynoszenie i wynoszenie listów. Oni mogli pisać tam chyba raz na trzy miesiące, raz w pół roku. No ja nosiłam im zawsze, tutaj zakładałam jakieś dwadzieścia- trzydzieści listów przenosiłam. Ja się zawsze tak głupio uśmiechałam. Nikt naturalnie mnie nigdy nie rewidował. A żeby to było ciekawiej, tutaj był obóz nie polityczny, a obóz dla tych wszystkich seksualnych przestępstw. Miałam swojego zwierzchnika, dyrektora szkoły."

  • "Ale te obozy to było coś okropnego. Z innego obozu do mnie chodził chłopak, tak sympatyczny Ukrainiec! Tak go jakoś pod opiekę wzięłam i on- miał szesnaście lat- pojechał ze wsi głodny bardzo do miasta pracować. Chciał ojcu, matce posłać pieniądze. Nie miał, pożyczył od kogoś. Po dwóch miesiącach: „oddawaj pieniądze!”, „nie mam”. „No to chodź z nami na sprawę.” Poszedł - on miał pilnować, a oni grabili sklep. Za grupowe grabienie dostał chyba osiem lat. Ja mu coś z domu przynosiłam. Po paru miesiącach ten mój Dzima.... a tak przez zęby pluć zaczął. Do mnie się nie podchodził, wstydził się. Zrobił się, takim no wiesz, okropnym człowiekiem. Nie wiem, co się z nim później stało, już do mnie raczej nie przychodził. Ale taka nie wiem, taka dziękczynność więźniów, nie wiem jak to nazwać...Raz przyszłam zapłakana. Moja Tereska umierała na zapalenie płuc, żadnych leków nie było. Dziecko umiera- lekarzy nie ma, nikogo nie ma. „Elizawieta kochana, co z wami, co z panią?”. ”Dziecko mi umiera- zapalenie płuc”. „To czemu pani nam nie powiedziała?”. Słuchaj, ja nie wiem, jak to... bo to cała Rosja i teraz i kiedyś to było coś skrzywionego. W obozie- sobie wyobraź- w ciągu pół godziny ja mam taką buteleczkę spirytusu, ja mam wszystkie leki, których nie można było kupić- penicylinę, streptomycynę... wtedy, wtedy jeszcze tego nie było, Ty wyobraź sobie ile to lat temu było- no czterdzieści parę lat temu. Ja mam masę owoców- tam było bardzo mało owoców, bardzo trudno było kupić. Oni mi olbrzymią torbę nakładli owoców, te wszystkie leki, ten spirytus i jeszcze, i jeszcze coś. Skąd oni to mieli i skąd to było w obozie, to im tylko wiadomo. I tak to, przez to, że pracowałam w obozie, przez to, że byłam z nimi, po koleżeńsku się do nich odnosiłam, no to właśnie Teresa wróciła mi do zdrowia."

  • Full recordings
  • 1

    Baranowicze, 13.06.2011

    (audio)
    duration: 03:09:28
    media recorded in project Oral History Archive - Budapest
Full recordings are available only for logged users.

A żeby to było ciekawiej, tutaj był obóz nie polityczny, a obóz dla tych wszystkich seksualnych przestępstw

Elżbieta Wrzosek
Elżbieta Wrzosek
photo: Archiv - Pamět národa

Urodziła się 7 września 1930 w Mławie. Pochodziła z rodziny inteligenckiej, o artystycznych tradycjach. Pierwsze lata życia spędziła w Warszawie. We wrześniu 1939 jej rodzina opuściła stolicę, udając się na wschód. Ojciec zginął z rąk sowieckich. Matka Elżbiety Wrzosek osiadła wraz z małymi dziećmi i siostrą w Stołowiczach - tam spędziły wojnę i okupację. W czasie zagłady Żydów z Baranowicz, Słonimia i okolicznych wiosek ich rodzina podjęła się ratowania dwojga dzieci. Kryjówka jednego z nich została odkryta przez Niemców, dziewczynkę zamordowano. Chłopiec przeżył wojnę i wyemigrował do Izraela. Za swą postawę matka Elżbiety Wrzosek, Teresa Dołęga-Wrzosek, otrzymała tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Po śmierci matki, która zmarła w wyniku obrażeń zadanych przez Gestapo i ponownego śledztwa, prowadzonego przez KGB, na Elżbiecie Wrzosek spoczął obowiązek utrzymania rodziny. Dzięki stypendium udało jej się uzyskać dyplom mińskiej Państwowej Wyższej Szkoły Języków Obcych - ukończyła germanistykę i romanistykę. Przez pewien czas pracowała w Prużanach jako nauczycielka, potem wyszła za mąż i wraz z mężem, inżynierem, zamieszkała w Kujbyszewie. Obecnie Elżbieta Wrzosek jest dyrektorem Społecznej Szkoły Polskiej w Baranowiczach.