Antonina Szymkiewicz

* 1921

  • "A. SZ: I tak zostaliśmy tu. Wrócili my i zostalim. P: A dom pusty stał? Nikt nie zajął? A. SZ: W domu to... Moja mama międzyczasem wróciła i najmłodsza córka, siostra moja, i oni byli, ale u bratowej, w Bisowie. Bo oni sami byli, bali się, i tam zajmowali... Byli dwie rodziny polskie. W naszym domu. Ale jak my wrócili, tośmy najpierw poszli do naszego domu z siostrą, spotkaliśmy się ze starszą siostrą po drodze, jak my uciekli, i poszłyśmy tu, oni nam wytłumaczyli, gdzie są, gdzie mama jest, i śmy tam poszli do nich. I ta jedna rodzina na drugi dzień się wyprowadziła. A druga rodzina później. Ale oni mieli kilka krów na podwórku. Jak śmy tam doszli do domu od stacji. I potem do Bisowa było niedaleko, 4-5 kilometrów, do mamy, za wioską. Poszłyśmy tam i zostałyśmy u tej ciotki, aż te ludzie wyjechali. P: Potem mogliście wrócić. A ci ludzie skąd byli, ze wschodu? A. SZ: Nie wiem, skąd. Z centralnej oni wyprowadzili się gdzieś tam, gospodarkę tu".

  • "P: I tam mieszkaliście po domach u ludzi, tak? A. SZ: Nie! Gdzie się kto znalazł. Gdzie co znalazł, gdzieś jakaś buda była, i tak wyremontowali. Tam się zbierali kilka ludzie. Najpierw mieszkaliśmy u tych ludzi, co to jej dom był, ale przyszli w nocy, rozwalili drzwi, mi rozbili głowę, siostrę podrapali całą. P: Rosjanie? A. SZ: Tak. Zamknęli drzwi potem. Zamknęli nas, bo to było na piętrze, ale potem sąsiad drabinę podniósł, i myśmy uciekli".

  • "Jeszcze pamiętam, jak kosą kosili. I kartofle, ziemniaki. Nie było jeszcze te maszyny. Koniem ciągnięte. Pługiem się orało, a potem motykami. Pamiętam jeszcze, jak byłam mała. To myśmy odorali tak te bruzdy, i wtedy te małe, dzieci, musieli z wierzchu odbierać, a potem mama i tata z motykami, i wygrzebali tak z ziemi, tak. Albo najgorzej nie lubiałam, jak było trzeba przewracać siana ręcznie, nie było maszyny. I gorąco tak było. Też nie lubiałam. No i żniwa. Przecież i wiązać musieliśmy te snopy".

  • "P: A co to są te warmińskie pierogi, to są jakieś specjalne? A. SZ: Niespecjalne, ale różnie robią. I ruskie, i z twarogom, i z mięsem, i rozmaicie. To rabiali. Tamta wioska była chyba przez kadencję, czy przez lata pierwszym wioskiem w powiatu, czy w województwie, pierwsze miejsce miała zawsze, i one tak dbali. I tak te gospodynie tam dworzyli, każden coś dał i one to robili, i dla wioski, nie dla siebie tylko tak. P: A pierogi przed wojną się też robiło? A. SZ: Nie! Pierogów wcale nie znałam przed wojną. W ogóle nie znałam pierogi. To polska potrawa. Przed wojną robione pierogi były na drożdże ale byli pieczone w piecu. Takie gotowane pierogi to nie znałam wcale. P: A teraz że niby tradycyjna potrawa... A. SZ: Właśnie. Tak samo bigos. Też nie znaliśmy. P: A co było taką przed wojną popularną potrawą tutaj? A. SZ: Tutaj była grochówka. Kapusta była kiszona, ale z kaszą gotowana, i potrawa była taka, klopsy, to są takie kotleciki w barszczu białym. To była taka specialitat. Królewskie. P: Ale już się nie robi tego teraz? A. SZ: Ja to często robię. Bo ja to bardzo lubię".

  • "Malutka! Było tylko dwie klasy, ale uczyło się całe siedem klas w tych dwóch klasach. Dwa nauczyciele było, i uczyli się jedne trzy, a resztę potem do końca. Nie było tak dużo. My pomieściliśmy się, i tylko na jedną zmianę chodziło się w tych dwóch klasach. Nie było dużo ludzi. Malutka wioseczka tam jest. P: Ile tam było mniej więcej gospodarstw, czy rodzin? Pamięta pani jeszcze, kto tam mieszkał? A. SZ: Ja wszystkich pamiętam jeszcze. P: Niech pani wymieni, gdzie mieszkali? A. SZ: Tylko przeważnie, my mieszkaliśmy też na wsi, tylko na kolonie. A w wiosku, to wszystkie, każdy miał też swój kawałek ziemie, albo pracowali na kolej, na poczcie. I przy domu, przy swoim gospodarstwie pracowali wszyscy. P: A ile mniej więcej było domów w tej wsi? A. SZ: A ja wiem... Z 15 było we wioskie, a w koloniach chyba też tyle. P: Tak porozrzucane? A. SZ: Tak, każdy miał koło swojego domu swoje pole. Tylko w wioske, u nich oni mieli gdzieś tam wydzielone tam, nie tak blisko domu było. Ale tak pomieściło się wszystko w swoim okręgu. P: A same były rodziny niemieckie, czy były też polskie jakieś? A. SZ: Nie było polskich. Niby jedna była. Te Bynki takie.... Dwóch chłopaków nawet do polskiej szkoły gdzieś jechały, uczyli się po polsku. Ale tak to same niemieckie rodziny byli".

  • "I nalot był na Biskupiec rano. Bomby pierwsze rzucili. I po obiedzie syreny bili. Dali znak, telefonicznie, wojsko, i poinformowali, żeby się chować do piwnicy. I wtedyśmy się... Przeżyłam wtedy ten pierwszy nalot u nas. Ten cały plac, tam bomba wpadła. Myśmy nie wiedzieli, co iść. U nas piwnica była pod tym gankiem, co między jednym i drugim domu. Jak bomba trafi, zasypie nas, to i tak nie wyjdziemy tam. Zasypie. Takie małe podwóreczko. Staliśmy tam i patrzyliśmy. Czekaliśmy, aż przestały bomby walić. P: Ale nie zabiło nikogo? A. SZ: Jak wyszliśmy, to wojskowy leżał z raną na nodze i krzyczał. Wtedy się zaczęłam bać wojny dopiero".

  • "A. SZ: Kiedyś musieliśmy zostać po lekcjach, kilka, nie wiem, za co, bo tam coś się nie podobało, i uciekli z lekcji. A my na drugi dzień wiedzieli, że dostaną lane bardziej, tośmy se cebulami ręce nasmarowali, bo jak wtedy bije, to nie boli, ale puchnie. I on poczuł, i nie bił nas. To to jeszcze pamiętam! P: Z rodzeństwem pewnie w jednej klasie siedzieliście, bo w różnym wieku były dzieci? A. SZ: Tak. Byli trzy rzędy ławki, klasy były duże, jedna, druga, i każda klasa niby... A w tej drugiej byli takie dłuższe te ławki. Były dwa rzędy, ale takie długie ławki. Jak jedne rysowali, to drugie nie wiem, co robili. Tam zadał, żeby czytać coś. Nie wiem, jak sobie radę dawał. P: A były w szkole jakieś święta, akademie, przedstawienia teatralne? A. SZ: Nie. My nie mieliśmy. Potem, jak te starsze dziewczyny już byli, te z wioski. Zbierali się i robili. Ale szkolnych my nie. Tylko na sportowe imprezy, do Czerwonki, czy gdzieś. Tylko raz w lato było takie jedne, w wioskę, ze szkoły, tam się przebrali. Taki festyn robili. A tak to nie było. P: A było jakieś ubranko do szkoły? A. SZ: Nie, w czym kto miał. I jak gorąco było lato, wyżej 25 stopni, to nie trzeba było nawet do szkoły iść. W lato".

  • "Rosjany byli w Gdańsk, i nie było przejścia. Musieliśmy wrócić. Wróciliśmy do Braniewa i tam zostalim. I potem jak Rosjany weszli. A potem nas wywieźli, jak tam wojska i front bliżej przyszedł, za Braniewem, w tym Istrze, tam akurat gdzie ja się uczyłam, to nas wywieźli jeszcze z Królewcem, nad samym morzem. Tam, gdzie te fabryki bursztyn był. Nie wiem, jak to teraz nazywa się po rosyjski. Wielkie fabryki bursztyn byli. Rosjanie tam weszli dopiero 15 kwietnia. A tutaj już w styczniu. I kazali nam iść do domu albo wozić się do komendantury. To żeśmy uciekli do domu. Ale tak od razu się też nie dostaliśmy, bo baliśmy się iść, Rosjanów też. Znajomych spotkaliśmy z Królewca, co razem tak, znamy się potem, bo te młode dziewczyny odłączyli potem od... I tam zostaliśmy z nimi. Dom jeszcze stał w Królewcu i tam myśmy zostali. Do 46 roku. Rok cały. I potem uciekliśmy. Do domu chcielim. Obiecywali, że wywożą, wywożą do Niemiec, nie wywozili. A tam było głód, ojej. Strasznie. Po wojnie wszystko zniszczone. Bo ja Królewca znałam przed wojną. Zanim egzaminy robiłam musiałam przejść siedem tygodni szkolenie w Królewca. To znałam. I po wojnie znałam, że to wszystko było zniszczone".

  • "A. SZ: Mieszkali Żydzi, a jak się prześladowanie zaczęło, to wyjechali. Bo sporo sklepów było żydowskich. Byli. Byli. P: Myśli pani, że oni wyjechali jeszcze przed wojną, czy ich mordowali? A. SZ: Nie. Jeszcze przed wojną zdążyli wyjechać niektóre. Pamiętam jeszcze tak. My zawsze kupiliśmy też u Żyda, a potem to trzeba... To robili zdjęcie, kto u Żyda kupi. Zawsze pisało, że nie wolno u Żyda kupić, i robili zdjęcie. To się tak już bała. Po kryjomu tak więcej, żeby nie patrzyli i nikt zdjęć nie robił, jak poszedł u Żyda kupić. Nie wolno było. A potem ten wyjechał, był inny".

  • Full recordings
  • 1

    Biskupiec, 10.09.2012

    (audio)
    duration: 01:39:23
Full recordings are available only for logged users.

Byli dwie rodziny polskie W naszym domu

Antonina Szymkiewicz
Antonina Szymkiewicz
photo: Pamět Národa - Archiv

Urodziła się 11 marca 1921 roku w mazurskiej wsi Wilimy koło Biskupca w rodzinie Antoniny i Gustawa Romanów. Jej rodzice byli przedstawicielami niemieckiego ziemiaństwa. Wychowała się wraz z pięciorgiem rodzeństwa. Ukończyła szkołę podstawową i trzyletnią szkołę, w której uczyła się prac domowych. Pracowała jako kucharka w hotelu w Ostródzie, po czym wróciła w rodzinne strony - do Biskupca. Przed nadejściem wojsk radzieckich próbowała uciec w głąb Niemiec, jednak było już za późno - Armia Czerwona doszła do Gdańska. Wraz z siostrą po zamarzniętym Zalewie Wiślanym przedostała się do Królewca, gdzie w bardzo trudnych warunkach i w ciągłym strachu mieszkała prawie rok, po czym wróciła do rodzinnej wsi na Mazurach. Tam spotkała się z matką i drugą siostrą. Raz jeszcze próbowała wyjechać do Niemiec, jednak nie dostała pozwolenia. W 1947 roku wyszła za mąż za Polaka, z którym zamieszkała w Biskupcu. Urodziła czworo dzieci i poświęciła się ich wychowaniu oraz prowadzeniu domu. Jej mąż zmarł w 1971 roku. Po jego śmierci żyła z renty oraz pracowała jako kucharka na koloniach. Antonina Szymkiewicz obecnie jest emeryturze. Wszystkie jej dzieci mieszkają w Polsce.