Ewa Synowiec

* 1934

  • "Otoczenie to są różne ludzie. Bo to nie jest, że od tych dzieci wynikło, tylko z domu. Bo pierwsze, to to mi dało do myślenia, że on przyszedł i mówi „mamo, ile było Hitlerów?”. Ja mówię „co ty wygadujesz?”. „No bo tak na mnie mówią”. Ja mówię do męża „słuchaj, załatw to, to są twoi rodacy. Ja się nie dam obrazić, bo mnie mogą mówić Szwabka, mi to wisi”. Mój syn był dobrze zbudowany a mój mąż mówi „słuchaj, ty nigdy nie zaczynaj się bić, ale jak ci ktoś tak coś powie, to daj mu w gębę”. Jemu dwa razy nie trzeba było to powiedzieć. Potem ja się bałam, jak z pracy wracałam, czy która matka wyskoczy. No ale potem tak daleko, do tego doszło, że ja musiałam iść do szkoły, bo jak już w szkole zaczęli go wyzywać, to już nie. Rozmawiałam z tą nauczycielką i mówię „ja tu w latach czterdziestych chodziłam i mnie nikt nie przezywał a mój syn czuje się Polakiem”. Ona była zaskoczona, mówi „wie pani, ja tego nie słyszałam, ale to tylko mogą być sąsiedzi”. Ja mówię „tak, no bo moja mama nie zna języka polskiego, przecież z tym dzieckiem rozmawia, wychodzi na dwór, woła go”. No, także przyzwała tych rodziców a potem jedna mnie się pyta „dlaczego pani nie przyszła do mnie, tylko do szkoły?”. „Wie pani co, bo ja jestem pewna, że to dziecko to z domu wynosi”. Przecież skąd taki dzieciak może wiedzieć? I on może dlatego nie chciał mówić po niemiecku, ja tak nieraz myślałam. Albo rzeczy, jak mi przysłali dla niego. Jak nauczycielka powiedziała „ale masz ładny berecik”, to jak przyszedł do domu, „więcej go nie ubiorę, mamo".

  • "Mój ojciec nieraz mówił, on strasznie im współczuł. On nieraz mówił, że jakby nie wiem, ile im dali, to by naprawdę nie zazdrościł by im nigdy, nic. Bo naprawdę mają bardzo ciężką pracę. Są źle traktowani. Ojca dobry kolega był sztygarem. Wtedy sztygar to był facet, że on był po studiach, że on musiał mieć studia. Potem, po wojnie, to jak przyjechali z Belgii, z Francji górnicy, z dużym stażem, owszem, i jakiś kurs tu zrobili i zostali sztygarami. No to nie do pomyślenia było za Niemców. Sztygar to była już taka. Ojciec mówił, on nieraz się wyrażał tak brzydko o tych górnikach, to mój ojciec nieraz u uwagę zwrócił. Mówi „jak ty możesz tak mówić? Ty nawet nie masz pojęcia, jacy to są ludzie, z nimi nie można inaczej gadać”. Taka była gadka. Ojciec mówi, że górnik to na chlebie często miał takie duszone rzemyczki i z tym szedł do pracy. Tu jest jedna sąsiadka, też Niemka, to jej ojciec był górnikiem, ich było czworo dzieci. On mówi, że nieraz byli głodni, że ojciec na żebry chodził, do tego stopnia. Dlatego, jak im potem Hitler takie mieszkania dał, domki, to go chwalili. On chciał dużo dzieci a o dzieci dbał, to inna rzecz. Mój ojciec, jako pracownik umysłowy, to na kartkach miała mniej jak dziecko, te przydziały żywnościowe. Tu, na dole miała kobieta ośmioro, u góry sześcioro, z boku pięcioro, także tu, w połowie domu ze mną było 21 dzieci. Pan sobie wyobraża, co za szum tu był? Było wesoło. Zawsze się lepiej czułam tam, gdzie były dzieci".

  • "A zetknął się z pracownikami przymusowymi w hucie, jak tam pracował, opowiadał coś o tym? – Mój ojciec, przywieźli z Francji kilku tych Francuzów. To byli inżynierowie, do pracy przymusowej dali do biura konstrukcyjnego. I wtedy się pyta, kto z was, no bo to każdy, kto studia jakieś tam miał, to musiał znać obce języki. Przynajmniej musiał się uczyć. No kto z was najlepiej zna francuski, żeby się zaopiekować? No to mój ojciec. On co mógł, to im pomógł. On nieraz mówił do mamy „ty daj mi więcej tych kanapek, bo oni z głodu umrą”. Takie mieli, niby wolne chodzenie, owszem, ale te przydziały były takie. Potem on załatwił, że tam była taka kuchnia w hucie, żeby te obiady dostawali. No, oni tam paczki, ale tam w paczkach, to czekolada, jakieś takie rzeczy, no to niewiele im to dało. Jesienią, jak się szybko ciemno robiło, to wiem, że często w soboty to Francuzi tu przychodzili na kolację i to też tak po kryjomu, bo tu jeden obok, w tej bramie, tu był sąsiad, taki typowy hitlerowiec. On jakby to zauważył, to ojciec byłby biedny, nie rozwalony w ogóle. Pamiętam, taka była konduktorka, taka ładna blondynka i ona z Francuzami w kawiarni siedziała. To już jaki wstyd, Niemka. Ona może już tam trochę coś wypiła i powiedziała im, że „czekajcie jeszcze trochę, tutaj wszystkie słupy zabrakną, gdzie was będą wieszać”. To zniknęła. Potem rodzice tylko dostali zawiadomienie, że zachorowała, umarła. O tych obozach, to tak w tajemnicy trzymali przed narodem. Dokładnie nikt nic nie wiedział. Wtedy, jak na przykład ta zniknęła, to ojciec mówi, że toż cholera, mają, że w jakiś sposób wykańczają ludzi. Bo w Hucie Karol też niewolnicy rosyjscy pracowali i jeden z nich był z Białorusi. On uczył tam język niemiecki. Miał trochę lżej, był ciut lepiej traktowany. Bo tych Rosjan to najgorzej traktowali. Mój ojciec, on zawsze się czegoś uczyć musiał, to on tą sytuację wykorzystał, bo powiedział, że tu przyjdą Rosjanie. Bo jakby Niemcy wygrali wojnę, to byłaby największa klęska. Jako Niemiec on to mówił. Lepiej się nauczyć tego języka, żeby się z nimi dogadać. On po kryjomu brał lekcje u tego z Białorusi. Mój ojciec i sekretarka dyrektora. Ta sekretarka pisała listy do jakiegoś Rosjanina i jakiś majster dorwał ten list, także ona zniknęła z horyzontu a tego biednego Rosjanina z miejsca zastrzelili. Zaraz po wojnie Rosjanie jak tu, jeszcze wtedy nie było chyba Polaków a może już, nie wiem. Nie, chyba nie, bo Polacy tak gdzieś w sierpniu dopiero a tu od maja, to był jakiś czas, że tylko Rosjanie. Tu przed domem się zatrzymał samochód, wyskakują oficerowie rosyjscy i kobieta z tortem. Sekretarka tego dyrektora chciała się z moim ojcem zobaczyć. W Oświęcimiu była".

  • "Ja byłam takim chudym dzieckiem, 11 lat, nam krzywdy nie robili, dzieciom absolutnie nie. Tu na dole była kuchnia wojskowa, to ja codziennie dla wszystkich obiad przyniosłam z tej kuchni. Mama się nie mogła pokazać za bardzo, ale ja. Były też kobiety w wojsku rosyjskim, ale góra to tak, jak wojskowa, tylko granatowe spódniczki, nie w spodniach. W tej kuchni to była taka przystojna Rosjanka, wysoka blondynka. Nie wiem, czy ja byłam do kogoś podobna z rodziny, nie wiem. Ja taka byłam ciemna bardzo. Ona mnie zawsze wzięła, głaskała po głowie i do tej kuchni. Powiedziała mi, że mam przynieść jakieś naczynie. No to ja codziennie przyniosłam do mamy. Dla wojska to się gotuje jedno danie, ale to tam więcej mięsa, jak wszystkiego innego. To mama dla wszystkich robiła obiad i ja miałam od mojej chrzestnej taki pierścioneczek, srebrny, z takim niebieskim oczkiem. Chciałam jej to dać, pamiętam, że ściągnęłam. Ona wzięła moją rękę i mi z powrotem, mówi, że ona ma za grube palce, że ja to mam nosić. Tak samo, jak w wojsku się zatrzymał samochód i rozłożyli jakąś białą płachtę i zaczęli jeść, to my wkoło, dzieci. To dali nam".

  • Full recordings
  • 1

    Wałbrzych, 11.09.2012

    (audio)
    duration: 02:57:18
Full recordings are available only for logged users.

Tu na dole była kuchnia wojskowa, to ja codziennie dla wszystkich obiad przyniosłam z tej kuchni

Ewa Synowiec
Ewa Synowiec
photo: Archiv - Pamět národa

Urodziła się 1 sierpnia 1934 w Wałbrzychu w rodzinie Waltera Okon i Fredy Okon z domu Sedenschnuhe. Freda Okon pochodziła z Halle w Saksonii, pracowała jako pierwsza ekspedientka w sklepie Poznała Waltera Okon, kiedy pracował w Halle podczas jednej z inwestycji Huty Karol na tamtym terenie. W 1933 roku rodzice Ewy Synowiec zamieszkali w Wałbrzychu, rodzinnym mieście Waltera Okona. Dziadek Ewy Synowiec, Josef Wilhelm Okon, był stolarzem modelowym w poszukiwaniu pracy dotarł do Świdnicy, gdzie poznał swoją żonę, Bertę Hampel. Później przeniósł się do Wałbrzycha, pracował w Hucie Karol. W Wałbrzychu urodzili się jego synowie, w tym Walter Okon, później konstruktor i pracownik biura projektów w Hucie Karol. Ewa Synowiec rozpoczęła edukację w 1940 roku. Do 1945 roku uczęszczała do niemieckiej szkoły powszechnej. W 1948 roku ojciec wymusił na dyrektorze przyjęcie córki do polskiej szkoły. Wcześniej, między 1945 a 1948 rokiem Ewa Sosnowiec pobierała prywatne lekcje u niemieckiego nauczyciela, co w tamtych czasach było nielegalne. W 1951 roku Ewa Sosnowiec podjęła pracę w laboratorium. Wyszła za mąż za Edmunda Synowca, pracownika Termetu w Świebodzicach. W 1958 roku urodziła syna, Andrzeja. Ewa Synowiec nigdy nie zrzekła się obywatelstwa niemieckiego i nie przyjęła obywatelstwa polskiego. W związku z tym po śmierci męża odebrano jej emeryturę (po trzydziestu latach przepracowanych w charakterze laborantki) i przyznano rentę po mężu. Mieszka w Wałbrzychu.