Maria Krokowska

* 1928

  • "Jako dziecko, do 39 roku, to właściwie moje chodzenie to było takie: szkoła – dom - szkoła dom. Koniec. Bo to tak było. Człowiek miał 8 lat, 9 lat… Zaczęła się wojna jak miałam dziesiąty rok. A dopiero jak się zaczęła się wojna to skończyło się życie pod kloszem i życie na smyczy, tak to mogę powiedzieć. Bo ojca nie było, mama się zajmowała tym co do garnka włożyć a człowiek miał luz blues. Luz blues miał. A pierwsze moje słowa po rosyjsku które zaczęłam mówić to (wstyd jest powiedzieć ale muszę się przyznać) – to było „tawarisz daj diengi”- daj pieniądze – do żołnierza rosyjskiego. Bo oni bardzo chętnie dawali kopiejki. A dzieci jak dzieci. Poza tym było bardzo dobrze to był luz kompletny bo matka się zajmowała tym żeby dom utrzymać. Nagle została zmuszona do tego że musi być wszystkim, i ojcem i mamą, musi być wszystkim w domu. A sowieci to oni byli bardzo fajni, żołnierze byli bardzo fajni, dał postrzelać, dał karabin. Oj Boże, z czego to się człowiek nie nastrzelał. Wszystko można było robić, dobrze strzeli, niedobrze – wszystko jedno. Także że to takie były czasy, wtedy dopiero zaczęło się ( poza tym w szkole było przysposobienie obronne, tam się nauczyłam rozkładać i składać karabin, były ćwiczenia, to bardzo ostro były prowadzone). Wtedy dopiero zaczęłam zwiedzać miasto. Serot podzielił miasto na dwie części był tak zwany Czortkow Górny i czortów dolny. To Serot tak sztucznie dzielił. Ja chodziłam do szkoły tam u siebie. A mój kolega, z mojego rocznika chodził po drugiej stronie. Bo podstawówki były dwie. To tak te dzieci nie chodziły przez całe miasto. To jak 39 rok, 40 rok to się zaczęło zwiedzanie miasta, chodzenie po górach, już się zaczęło bardziej. Poza tym młodzież w szkołach zaczęła być ze wszystkich stron, ze wszystkich ulic to już nie było takiego podziału. To zaczęło być życie takie trochę inne. Może też i tragiczne bo człowiek się zaczął stykać z wojną, po prostu. Z tym że na poziomie dziecka i to jest jednak inaczej. Ja bym to dzisiaj zupełnie inaczej odbierała. A inaczej wtedy, Boże Drogi… Potem żołnierze na kwaterach stali. Myśmy duży dom mieli więc do nas dokwaterowali…Boże mój – Rosjan, całe rodziny potem zaczęły przyjeżdżać. Różne rzeczy się zaczęły robić. Ale to było nieuniknione w czasie wojny bo wojna tak tworzy taką rzecz."

  • "To matka moja wychodząc z NKWD po 10 dniach miała powiedziane że ma co miesiąc się zgłaszać i co miesiąc mówić co słyszała w mieście. To system w domu panował taki, że jak się czas zbliżał tego miesiąca to ja jak byłam w domu, zamykałam mamę na klucz i chodziłam po mieście, byłam nieuchwytna. Albo ona wychodziła z domu, to też nie przychodziła póki ja nie powiedziałam że jest ok. Bo on przychodził – ten z NKWD ( prokurator się nazywał u nich, to nie to co nasz prokurator) to on przychodził się pytać. A mama nie będzie mówić. No przecież by to śmieszne było. I to trwało – miesiąc, dwa, trzy. I mama mówi – „ Dziecko, ja nie wytrzymam tego, ja tego nie wytrzymam. Trzeba coś zrobić.” I okazało się że na nasze mieszkanie miał chętkę pułkownik. I on mówi że – „Ja wam załatwię mieszkanie ale wy zostawicie to mieszkanie.”. I że on się tu wprowadzi a on nam załatwi wagon i będziemy mogli pojechać. I rzeczywiście załatwił wagon i w tym wagonie – my i jeszcze jedna rodzina. I jeszcze nas doczepili w Tarnopolu do wiejskiego transportu. Tak bo mama powiedziała ze już nie wytrzyma nerwowo. Bo co miesiąc się tak chować i mówić „jestem, nie jestem”, nie to tak nie można…"

  • "Myśmy widzieli jak wyglądało więzienie w Czortkowie gdzie odeszli sowieci. I weszli Niemcy. W pierwszym rzędzie więzienia się nie dało otworzyć bo bramy były popodpierane takim drzewami. To trzeba było najpierw przez mur przeskoczyć, to nie było takie proste. I więzienie Niemcy otworzyli i mówią – „Ludzie wchodźcie, proszę”. A oni mieli taki zwyczaj sowieci że jak to wiezienie zostało zajęte po Polakach, to od razu na czterech stronach więzienia były głośniki, które głośno, 24 godziny na dobę nadawały muzykę na miasto. Także co tam w środku było – nic nie było słychać. Nawet jakby kto przez okno zawołał – nic nie było słychać. I co się okazało – żywego ducha w wiezieniu nie ma, żadnego człowieka nie ma. Gdzie są ci więźniowie? A wiedzieliśmy że tam są setki ludzi. Dopiero jak zeszli w dół do piwnic, to dopiero wtedy napotkali na zabitego strażnika. To zaczęli odkopywać. Na górę poszli i się okazało że tam są pełne pokoje od podłogi do sufitu – to co ludzie do więźnia zawozili tam [ paczki]. Wszystko było poskładane, więźniowie nic nie dostali. Wtedy Niemcy zaczęli to odkopywać. Okazało się ze i na dziedzińcu i w piwnicach są ciała w różnym stanie. I wtedy Niemcy zatrudnili Żydów ( Panie Boże przebacz, ale dobrze im tak bo oni też byli w NKWD jako pierwsi!) i Żydzi zaczęli tam odkopywać to. I zaczęły się pogrzeby. A to było lato – upały. To lipiec, sierpień był – upały. I trumien nie było, to takie paczki zbite z desek oblane wapnem ( bo chodziło o to że zaraza może się przenieść na miasto). I za cmentarzem tam to wszystko było chowane i Żydzi tam odkopywali."

  • Full recordings
  • 1

    Wałbrzych, 13.06.2011

    (audio)
    duration: 04:45:33
    media recorded in project Oral History Archive - Budapest
Full recordings are available only for logged users.

I trumien nie było, to takie paczki zbite z desek oblane wapnem

Maria Krokowska
Maria Krokowska
photo: Pamět národa - Archiv

Urodziła się 28 lipca 1928 roku w Czortkowie (płd.-zach. Ukraina, Podole, obwód tarnopolski) w rodzinie Józefa (ur. 1896 lub 1897) i Józefiny Krokowskich (1897 lub 1898 - 1951, z domu Žytny). Matka Marii Krokowskiej pochodziła ze Lwowa, z dzielnicy Łyczaków. Dziadek Marii Krokowskiej, Franciszek Žytny pochodził spod Pragi, był Czechem. Przed I wojną światową przyjechał do Lwowa, gdzie prowadził swoją firmę, zajmującą się dostawami mięsa. Tam poznał swoją żonę, Marię, która była rodowitą lwowianką. Mieli trójkę dzieci. Babcia Marii Krokowskiej zmarła przed II wojną światową. Franciszek Žytny pozostał po 1945 roku we Lwowie i tam umarł. Józef Krokowski pochodził także z Czortkowa. Studiował na Politechnice Lwowskiej, później na Uniwersytecie Lwowskim. Rodzice Marii Krokowskiej poznali się, gdy Józef Krokowski udzielał korepetycji krewnemu Józefiny Žytny. Ślub wzięli w 1921 roku. Ojciec Marii Krokowskiej, podobnie jak jego ojciec Stanisław Krokowski (zmarł w lutym 1929 roku) i brat Bolesław Krokowski, był z zawodu prawnikiem. W 1918 roku brał udział w walkach o Lwów. Józef Krokowski służył w czasie II wojny światowej w wojsku. Po przegranej wojnie z Niemcami w 1939 roku udał się na Węgry, potem przez Francję do Wielkiej Brytanii. W 1946 roku wrócił do Polski i sprowadził swoją rodzinę do Wałbrzycha, gdzie pracował jako prawnik w wałbrzyskiej kopalni. Bolesław Krokowski został rozstrzelany w Pawiaku. Maria Krokowska przeżyła całą wojnę w Czortkowie. Józefina Krokowska była członkiem AK, angażowała córkę w pomoc dla podziemia (np. przy czyszczeniu broni sprowadzanej z Węgier). Obie wyjechały z Czortkowa w 1945 roku, ponieważ Józefina Krokowska musiała ukrywać się przed NKWD. Ich dom przejął sowiecki oficer, który zorganizował im wagon ewakuacyjny do Polski. Znalazły się w Koźlu, gdzie matka Marii Krokowskiej pracowała w PUR. Po powrocie Józefa Krokowskiego przyjechały do Wałbrzycha, gdzie ojciec Marii Krokowskiej był radcą prawnym na kopalni „Mieszko”. Wysłał on Marię Krokowską do szkoły handlowej w Legnicy, gdzie w 1951 roku zdała maturę. Rozpoczęła pracę w dziale mierniczym na kopalni „Mieszko”. W 1980 roku wstąpiła do „Solidarności”. W 1984 roku przeszła na emeryturę. Była członkiem „Solidarności Walczącej”. Współtworzyła podziemne czasopismo „Węgielki Wałbrzyskie”. Po zakończeniu stanu wojennego była czynna w wałbrzyskim Duszpasterstwie Pracy. Pomagała społecznie nauczycielom. Była przez trzy kadencje ławnikiem w sądzie w Wałbrzychu. Ma syna Piotra.